Dzisiejszy felieton będzie autorefleksyjny. Pretekstem do niego jest uwaga dziennikarki radiowej, którą bardzo szanuję. Przysłuchując się nagrywanej właśnie z moim udziałem audycji, zwróciła mi uwagę, na zwrot „mam to w nosie”, według jej estetyki, źle się może słuchaczom kojarzyć. Uderzyłem się w pierś a potem zagłębiłem w refleksję o sensie i stylu występowania w publicznym radiu.
Mam pewien komfort, ponieważ nie jestem zawodowym radiowcem, ani zawodowym dziennikarzem. Uczestniczę w radiowej i dziennikarskiej korporacji jako outsider. Może dlatego łatwiej mi się siebie zapytać czemu służy dziennikarstwo i jaką ma misję do spełnienia. I w tej kwestii mam dwie podpowiedzi. Jedna pochodzi o Krzysztofa Karonia, człowieka znanego w internecie z objaśniania gangreny neomarksizmu, który odpytywany przez pewnego dziennikarza, zapytał go dlaczego jest dziennikarzem. Nie pamiętam jak była odpowiedz, bo nie ona jest ważna. Ważne jest pytanie. Pytanie, na które każdy z dziennikarzy powinien sobie odpowiedzieć zanim zacznie mówić do słuchaczy. Pytanie to powinno dzwonić w uszach nieustannie. Jak wewnętrzny cenzor.
Druga podpowiedź pochodzi od Redbada Klynstry holenderskiego aktora znanego jako doktor Rud w pewnym serialu o lekarzach. Podczas debaty w telewizji powiedział wobec kolegów z branży, że „robimy w formie”. Według niego w działaniach artystycznych poza treścią nadzwyczaj ważna jest forma. To zgadza się z powiedzeniem Dionizjusza z Halikarnasu, liczące sobie nieco ponad 2000 lat – styl to człowiek. Powiedzenie to obliguje nas do bycia człowiekiem poprzez styl, a nie tylko przez treść. Nasze dziennikarstwo winno mieć zatem adekwatną do treści formę. A ludzie publiczni winni o tę formę dbać.
Niestety żyjemy w czasach zepsucia się formy. Politycy i dziennikarze, także ludzie kultury, prześcigają się w bylejakości formy. W dowodzeniu swoich racji, stając w ich obronie, atakując przeciwników, zapominamy o stylu, o formie. Mamy ją – metaforycznie, w nosie. Tą bylejakością infekujemy czytelników i słuchaczy. Tym samym dewaluujemy jakość przesłania jakie kierujemy do nich. O ile rzecz jasna mamy jakieś przesłanie, na którym nam, w ramach etyki zawodowej, zależy.
I nie chodzi wcale o to, aby ulegać poprawności politycznej, albo nie używać mocnych i jednoznacznie negatywnych określeń wobec czegoś czego nie akceptujemy. Chodzi raczej o to, aby w publicznym przekazie, w ramach kreowania swojego indywidualnego stylu, nie ulegać bylejakości. Nie ześlizgiwać się w kontakcie ze słuchaczami w semantykę, której brakuje kultury i precyzji. Stosować, jeśli trzeba, dosadność, ale nie inwektywy. Być krytycznym i radykalnym w ocenie, ale nie lżyć, by poniżyć. Nie czerpać satysfakcji z obrażania innych.
Prawda, która powinna być celem przekazywanej treści, bywa dla niektórych niemiła i trudna do akceptacji. Ale musi być wypowiedziana. Nigdy jednak z lekceważeniem stylu. Nigdy.
Trudno odmówić słuszności. Akurat słuchałem wczoraj programu „Bez retuszu”, a ponieważ nie było retuszu, więc u każdego z dyskutantów można było zaobserwować odpowiednią słowom formę.
https://vod.tvp.pl/video/bez-retuszu,07012018,35253063